żelazo i lasy: matecznik litewski

(wyjątki z "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza, księga IV)

Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów,

Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów.

                                 ***

Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary,

Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary,

Wnętrznej ich okropności rażone widokiem,

Uciekają skowycząc, z obłąkanym wzrokiem;

I długo potem, ręką pana już głaskane,

Drżą jeszcze u nóg jego strachem opętane.

Te puszcz stołeczne, ludziom nie znane tajniki

W języku swoim strzelcy zowią: m a t e c z n i k i.

                                 ***

Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział,

Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział;

Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność,

Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność,

Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził,

I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził,

I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi,

By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi;

Teraz Wojski z obławą, już od matecznika

Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka…

                                ***

On już pierwej przez okno ujrzał Tadeusza,

Który leciał gościńcem, w cwał, bez kapelusza,

Z głową schyloną, bladym, posępnym obliczem,

A konia ustawicznie bodł i kropił biczem.

Ten widok bardzo księdza Bernardyna zmieszał,

Więc za młodzieńcem kroki szybkimi pośpieszał

Do wielkiej puszczy, która, jako oko sięga,

Czerniła się na całym brzegu widnokręga.

 

Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy

Aż do samego środka, do jądra gęstwiny?

Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza;

Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża,

Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice,

Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice;

Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje.

Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje,

Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłod, korzeni,

Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni

I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk,

490 Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk.

Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem,

Dalej spotkać się z większym masz niebezpieczeństwem;

Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły,

Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły,

Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą

(Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą).

Woda tych studni sklni się, plamista rdzą krwawą,

A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą,

Od której drzewa wkoło tracą liść i korę;

Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore,

Pochyliwszy konary mchem kołtunowate

I pnie garbiąc brzydkimi grzybami brodate,

Siedzą wokoło wody, jak czarownic kupa

Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa.

 

Za tymi jeziorkami już nie tylko krokiem,

Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem;

Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem,

Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk wznosi.

A za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi)

500 Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica,

Główna królestwa zwierząt i roślin stolica.

W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona,

Z których się rozrastają na świat ich plemiona;

W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu

Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu.

W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory:

Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory.

Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry

I żarłoczny Rosomak, jak czujne ministry;

520 Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale,

Mieszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale.

Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy,

Żyjący z pańskich stołów, dworscy zausznicy.

Te pary zwierząt główne i patryjarchalne,

Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne,

Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu,

A sami we stolicy używają wczasu;

Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną,

Lecz starzy umierają śmiercią naturalną.

Mają też i swój smętarz, kędy, bliscy śmierci,

Ptaki składają pióra, czworonogi sierci.

Niedźwiedź, gdy zjadłszy zęby strawy nie przeżuwa,

Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa,

Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie,

Kruk, gdy już posiwieje, sokoł, gdy oślepnie,

Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi,

Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi* —

Idą na smętarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony

Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony.

Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości,

Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości*.

                            ***

 Gość niespodziany, szybko wpadając, gajowy;

Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy,

Podbiegł do Pana; widać z postawy i z miny,

Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny.

Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie,

On, odetchnąwszy nieco, rzekł: “Niedźwiedź, Mospanie!”

Resztę wszyscy odgadli: że zwierz z m a t e c z n i k a

Wyszedł, że w Zaniemeńską Puszczę się przemyka,

Że go trzeba wnet ścigać, wszyscy wraz uznali,

Choć ani się radzili, ani namyślali — ­

Spólną myśl widać było z uciętych wyrazów,

Z gestów żywych, z wydanych rozlicznych rozkazów,

Które wychodząc tłumnie, razem z ust tak wielu,

Dążyły przecież wszystkie do jednego celu.

wybór: dr Aleksander Bieły