„Kuryer Litewski” nr 149 str. 1-2
 Wilno, dnia 23 (10) lipca 1907 r.

 

ODCINEK „KURJERA LITEWSKIEGO”

do Iwieńca...

(Koresp. własna „Kurjera Litewskiego".)

 

 

„W Iwieńcu, miasteczku powiatu mińskiego, polacy miejscowi wzniośli  krzyż katolicki w pobliżu cerkwi na rynku.

„Naczelnik ziemski kazał krzyż znieść - zgromadzony lud stawił opór i począł rzucać w policjantów kamieniami i kijami.
     Strażnicy dali salwę, zabijając jednego człowieka w tłumie. Raniony jest komisarz policji, paru strażników
     otrzymało lekkie obrażenia ciała.
   „Krzyż został usunięty”.                                                                                
(Pet  Ag. telegraficzna)

 

Smutne dzieje ostatnich dni pobudzają do wyprawy, więc sakum-pakum, jestem na dworcu kolei i w pół godziny potem wysiadam w Zasławiu, miasteczku sławnem swemi starożytnemi cerkwiami i niby twierdzą-zamkiem, pierwsze dni którego kryją się w zmierzchu, dawnej słowiańskiej przeszłości.

Żydek-woźnica, intuicyjnie chyba, zwraca się do mnie: „pan do Iwieńca", wsiadam więc do bryki i ruszamy. Mijamy śliczne zabudowania dworskie i park i zaczynamy wspinać się na górę. Droga do Iwieńca prowadzi przez Raków; miejscowość górzysta, pełno kamieni, które utrudniają uprawę roli i nadają jakiś charakterystyczny wyraz miejscowości: z łanów zboża wyglądają szare i ciemne wierzchołki głazów, zrodzonych w dalekiej Skandynawji i przeniesionych na łonie lodowców w nasze niziny. Wiorsty mijają powoli, zaczyna kropić deszcz i stopniowo przechodzi w ulewę, więc niema rady, chowam głowę do kaptura i poddaję się z rezygnacją losowi.

Czternaście wiorst od Rakowa ciągnęliśmy się trzy godziny, nakoniec z wysokości kilkunasto-sążniowego pagórka odkrywa się widok na Raków z nowowybudowanym kościołem, który prezentuje się wcale pokaźnie pośród otaczającej go zieleni.

Miasteczko Raków, własność pp. Zdziechowskich, niczem się nie wyróżnia od innych żydowskich mieścin: jest rynek, parę sklepów murowanych i tyle.

Dwór rakowski, położony prawie tuż nad rzeką, oryginalny jest swemi załomami dachu, przystawkami, przybudówkami i balkonikami.

Po dwugodzinnym popasie jedziemy dalej, miejscowość nie zmienia się i przed samym tylko Iwieńcem (26 w. od Rakowa) odczuwa się spad, jedziemy wciąż z góry.

Słońce, od czasu do czasu wyglądające z po za chmur, już dobrze skłoniło się ku zachodowi, gdy dojechaliśmy do Iwieńca.

Ponieważ nie znałem nikogo w Iwieńcu, zajeżdżam do zajazdu, gdzie na wstępie zaczynają mi opowiadać o zaszłym wypadku, lecz indagację odkładam na później i wychodzę na miasto. 

Iwieniec, niegdyś własność Sołłohubów, później Plewaków, przeszedł do rąk rosjanina, Draguncewa. Liczy około 3 tysiący ludności, z której połowa - mieszczanie, katolicy, rosjan i prawosławnych jest zaledwie kilku niższych urzędników, reszta - żydzi.

Mieszczanie iwienieccy znani są po kraju, ba! nawet po za granicami kraju, jako zdolni mularze i garncarze. Rok rocznie zdrowi i dorośli mężczyźni porzucają na lato miasteczko rodzinne, by wrócić na zimę do domu z zarobkiem i wrażeniami. Chęć otrzymania nowych wrażeń i przyzwyczajenie do wędrówek pędzi iwieńczan nawet do Ameryki, gdzie konkurują o lepsze z przedsiębiorczym amerykaninem.

W roku bieżącym 16 młodych mularzy powędrowało za morza i wieści o nich dobiegają od czasu do czasu.

W roku 1606 zbudowany kościół fara z charakterystycznemi dwiema wieżycami po bokach, w r. zaś 1745 dziedzic Jan Dowojna, hrabia na Horkach, Sołłohub, podskarbi litewski, wystawił własnym kosztem mur dokoła fary i plebanję.

Cztery wieki dźwigająca fara stoi wprost rynku; już lat kilkadziesiąt temu rysy na murze ostrzegały o mogącej nastąpić katastrofie i w oczekiwaniu gruntownej restauracji przeniesiono utensylja kościelne do drugiego kościoła, a fara padła ofiarą płomieni, w czasie pożaru miasteczka w r. 1888. 

Drugi kościół, stojący na uboczu frontem do fary, wystawiony w końcu XVII w. z jałmużny, staraniem Anzelma Czechowicza, mieszczanina iwienieckiego, Franciszkanina. Przy kościele był klasztor franciszkański, wystawiony kosztem p. Teodora Wańkowicza w r. 1702. W r. 63 kościół i klasztor uległy losowi wielu świątyń katolickich na Rusi i w obecnej chwili kościół przerobiony na cerkiew, zawdzięczając jednak chyba wypadkowi nie uległ on zdeformowaniu przez nadbudowanie kopuł na wieżach, jak to spotykamy w wielu „zabranych" kościołach.

Parafja iwienicka, po utracie kościołów, dołączona została do Kamienia, jednak katolicyzm nie zaginął i okolica na kilka wiorst w promieniu liczy trzy tylko wsie o ludności mieszanej, która stopniowo przechodzi na katolicyzm.

Potrzebę świątyni zrozumiał jenerał Edward Kowerski i już w roku 1905 na cmentarzu katolickim zaczynają się wznosić mury kościołka-kaplicy, budowanego kosztem p. Kowerskiego, a ks. Lucjan Szczerba tymczasem w prowizorycznej kapliczce drewnianej odprawia mszę i naucza wiernych. W roku bieżącym mury kościoła będą ukończone i w zimie nabożeństwa będą odbywały się w kościele.

Dla zasięgnięcia informacji o krwawem zajściu wtorkowem wychodzę   na miasto, ponieważ ks. Szczerba wyjechał we czwartek, i na wstępie spotykam poważnego mieszczanina, „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" „Na wieki" i po krótkiej chwili dowiaduję się następujących szczegółów: Przy bramach obu kościołów stały dawniej krzyże. Po 63 rb. władze przeniosły krzyż przy farze za ogrodzenie, krzyż zaś przy teraźniejszej cerkwi nie doczekał się przeniesienia i zwalił się.

W roku bieżącym miejscowi gospodarze wznieśli kilka krzyżów w tej liczbie i na placu przed cerkwią, lecz nie na miejscu starego krzyża, a o kilkadziesiąt kroków na uboczu, przy rozstajnych drogach Wołożyńskiej na Nowe Miasto i Borowikowskiej na klasztor; od wrót do ogrodzenia cerkwi była około 100 kroków.

Gdy zjawiła się deputacja u księdza z prośbą o poświęcenie krzyża, ks. Szczerba uprzedził, że może to sąsiedztwo krzyża katolickiego będzie się niepodobała parochowi miejscowemu, lecz ten ostatni wychodził do ustawiających na miejscu krzyż i zapowiedział, iż miejsce rzeczywiście jest dobre, przy rozstajnych drogach itd.

Było to 21-go maja roku bieżącego [2 czerwca 1907 r. wg kalendarza gregoriańskiego - dopisek SJP]. Do krzyżów na mieście odbywały się procesje i nie zwracały niczyjej uwagi, tylko „Minskoje Słowo" umieściło zjadliwą korespondencję z Iwieńca, co, prawdopodobnie, pobudziło policję do zapytania księdza Szczerby o „prawo"  postawienia krzyża. Ponieważ zaś ten ostatni nie stawiał krzyża i wiedział o przyzwoleniu parocha, tak więc i odpowiedział.

W połowie czerwca wezwani zostali do naczelnika ziemskiego: Juljanna i Stanisława Cimochowskie, Burakowa, Mikucka, starosta mieszczański, Walerjan Burak i wynajęty do wkopania krzyża Felicjan Kruhliński, wszyscy pociągnięci do odpowiedzialności za „nieprawne” postawienie krzyża. Sąd skazał ich na 1 rb. grzywny i... może przeniesienie krzyża, chociaż żadna z wezwanych nie mogła mi tego stwierdzić.

Nie zrozumiawszy wyroku i zadowolniwszy się karą pieniężną, wezwani ani pomyśleli o przeniesieniu krzyża, a tymczasem 3 lipca, we wtorek, [16 lipca 1907 r. wg kalendarza gregoriańskiego - dopisek SJP] zjawił się „stanowy" z kilkunastu strażnikami; otoczono krzyż, przyczem zdjęto czapki i po krótkiej modlitwie, jeden ze strażników w cywilnem ubraniu, przystąpił do wykopywania krzyża. Na razie kilku ciekawych zatrzymało się, by spojrzeć, co też tam robi policja. Potem bliżsi mieszkańcy wysunęli się na plac. Wykopany krzyż złożono na furze i w pół godziny potem wkopano go na skraju cmentarza katolickiego. Była 10 rano.

Wieść o krzyżu lotem błyskawicy obiegła miasteczko i na cmentarzu zgromadziło się kilkadziesiąt kobiet, dzieci i wyrostków do lat 12-13. Mężczyźni byli nieobecni, ponieważ albo się porozjeżdżali, albo porozchodzili do roboty. Zwykle zaś latem na cały Iwieniec pozostaje około 20 mężczyzn. Otóż zebrane na cmentarzu kobiety uradziły, iż wobec już ściągniętej grzywny, krzyż może stać na dawnem miejscu, ze śpiewami odniosły go, wkopały do dołu i otoczyły wieńcem, broniąc od napaści. Ujrzawszy zaś, że policja znowu się, zbiera, przeniosły go do płotu zagrody mieszczanina Franciszka Buraka, daleko od cerkwi i drogi, opodal plebanji parocha. Miejsce to wskazywane jakoby było przez naczelnika ziemskiego na sądzie.

Strażnicy, ze stanowym na czele, atakowali gromadę, rozpędzając nahajami, na co krewkie kobiety odpowiedziały miotłami, piaskiem oraz statkami kuchennemi. Gdy obrona taka nie skutkowała, wzięto się do kamieni i kilku policjantów doznało lekkich obrażeń, stanowy zaś został zraniony w głowę. Wtedy rozległa się komenda: „strielat'..." padło około 40 strzałów, kule gwizdały, odbijając się od płotu i sąsiednich domów; w tej chwili „uriadnik" miejscowy dobył rewolweru i wystrzelił kilka razy... jedna z kobiet zachwiała się i padła, przeszyta z lewej strony piersi; kula wyszła przez plecy.

Po strzałach zapanowała panika, rzucono się do ucieczki, wrażliwsze mdlały, lecz, cucone nahajami, ustępowały z placu. Pozostała tylko Julja Niedźwiedzka, lat 67, zabita i Burakowa, cucąca ją.

Wnet otoczono plac „zwycięstwa” i nie dopuszczono do zabitej nikogo, w pół godziny zaś potem przewieziono ciało do szpitala, gdzie skonstatowano śmierć natychmiastową.

Niepokój ogarnął miasteczko, kilku lekko rannych i zbitych, w obawie przed represjami i prześladowaniem, usilnie ukrywało swoją obecność na placu, mężczyźni zaniepokojeni o żony i córki, żydowska ludność ze współczucia ku sąsiadom.

Nazajutrz, we środę, wezwano telegraficznie władze gubernjalne: wice-prokurator, sędzia śledczy, doktór powiatowy i pomocnik asesora ze... strażnikami Zaczęło się badanie, lecz wezwano zaledwie kilka kobiet, w tej liczbie wyżej wymienione, pozywane do ziemskiego naczelnika i Antoniową Hołubowiczową. Badane opowiadały detalicznie o zajściu, nawet o strzelaniu do jednej osoby z uciekających. Na świadków nie wezwano obecnych na placu mieszkańców żydów, tylko rabin miejscowy musiał stwierdzić brak obawy o „bunt wspólny" z katolikami.

Niektórzy chętni świadkowie, jak to było z Anielą Murawską, odprawiani byli z kwitkiem bez badania.

Tegoż dnia wydano rodzinie ciało zabitej  Julji Niedźwiedzkiej na wstawiennictwo poważnego mieszczanina i b. starosty mieszczańskiego, Michała Łotysza.

Nazajutrz, t. j. we czwartek 5 lipca [18 lipca 1907 r. wg kalendarza gregoriańskiego - dopisek SJP] odbył się wspaniały pogrzeb poległej, przy udziale miejscowego księdza i proboszcza z Kamienia ks. Zarako-Zarakowskiego. Nie tylko miasteczko lecz i okolica towarzyszyła zmarłej na miejsce wiecznego spoczynku. Liczne wieńce z napisami: „poległej za wiarę",  i t. p. złożone były na trumnie. Pochowano zabitą za kościołem, tuż przy murze, a wieńcami ozdobiono mur kościelny.

Gdy odbywał się pogrzeb, wzięto na indagację Stanisława Buraka, młodzieńca lat 22, który z powodu choroby nie wyruszył w świat po szczęście i przy chacie którego odbyło się pobojowisko. Udział jego ograniczył się do wyskoczenia na ulicę po strzałach w obawie o życie matki.

Burak został zaaresztowany i pod eskortą odstawiony do Rakowa, a następnie do więzienia w Mińsku. Ma on być niby „głównym agitatorem". Takie są smutne dzieje iwienieckie, które można porównać z Zelwą i Krożami, jedna nić zasadnicza snuje się przez te zdarzenia.

Dla administracji był to oczywiście bunt; może świadczyć o tem fakt następujący:

Po wysłuchaniu opowiadań kilku osób, obejrzeniu kościółka na cmentarzu i mogiły poległej, zasiadłem sobie do herbaty, zaprosiwszy organistę miejscowego, wychowańca konserwatorjum warszawskiego, p. Protasewicza i prowadzącego budowę kościoła, p. K. Sabowicza. Wtem rozlegają się ciężkie stąpania w przedpokoju i do pokoju wtacza się kilku strażników z „uriadnikiem" na czele. Miny... jakby mię pożreć chcieli, postawy... jakby występowali przeciwko setkom nieprzyjaciół. „Waszi bumagi?". Musiałem więc nolens volens dobywać paszportu i zdawać egzamin prawomyślności. „Na mocy czego pan zdejmował plan?"—to pytanie rzucone było z kiwnięciem głową w stronę aparatu: fotograficznego. Wytłómaczyłem się iż tego: „Może pan ma bomby?” Przyznam się, tegom się nie spodziewał, poprosiłem więc stanowczo o pozostawienie mię w spokoju. Indagacja ta trwała parę godzin, poczem wynieśli się na ganek i zajmowali tę pozycję bodaj do ranka, niepokojąc mię ciągłemi zapytaniami o czas i miejsce wyjazdu i t. d.

Nazajutrz o g. 7-ej opuszczałem Iwieniec, żegnany przez przygodnych znajomych; deszcz lał jak z cebra; zdawało się otwarły się czeluście niebieskie; jeszcze 9 godzin drogi, i jestem w Mińsku pod wrażeniem ucisku i niemocy, w jakiej pozostajemy.

Wypadki iwienieckie powinny poruszyć opinję społeczną; potrzebne jest energiczne, dodatkowe śledztwo, trzeba zbadać wszystkich zgłaszających się.

Ludność miejscowa tak jest przerażona zajściem, że kołatania i dobijania się o sprawiedliwość od niej trudno się spodziewać, powstanie więc sprawa o opór władzy, grożąca poważnemi karami, szczególniej ujętemu St. Burakowi. Obowiązkiem ziemian, okolicznych jest wezwanie prawników dla zbadania na miejscu każdego szczegółu zajścia, każdego węzełka, któryby doprowadził do wykrycia „winnych".

Adam Żaba

Mińsk, 7 lipca 

[sobota, 20 lipca 1907 r. wg kalendarza gregoriańskiego - dopisek SJP]

 

------------------------

   Pet. Ag. Telegraficzna = Petersburska Agencja Telegraficzna
  
uriadnik (rosyjskie: урядник) = posterunkowy
  
Waszi bumagi? (rosyjskie: Ваши бумаги?) = Pana dokumenty
   łacińskie: nolens volens  = chcąc nie chcąc

 

Digitalizację OCR z tekstu z Biblioteki Cyfrowej Uniwersytetu Warszawskiego wykonał Zbigniew Wołocznik,

objawieniami opatrzył i 12 kwietnia 2011 r. na www.iwieniec.eu zamieścił Stanisław Jan Plewako.